Na szczęście nie musiałam jeszcze przeprowadzać z moimi dziećmi takich rozmów. Nie spotkała je dotąd, dzięki Bogu, żadna strata. Nie byłam więc zmuszona. Ale zrobiłam to. Rozmawiałam – i często rozmawiam – z moimi małymi dziećmi o śmierci.
Cieszę się, że mogę im wiele rzeczy wyjaśniać. To niezwykle ważne, aby przełamać tabu, aby kazać dziecku oswoić się z wszystkimi aspektami człowieczeństwa. Takie podejście to, w moim przekonaniu, element bardzo ważnego procesu nauczania dziecka pokonywania własnego strachu.
Pewnie inaczej by to wszystko wyglądało, gdybym musiała im to wyjaśniać. Gdyby na prawdę odszedł od nas ktoś bliski, a ja nie miałabym wyboru i stanęła wobec konieczności wyjaśniania dziewczynkom tak trudnego tematu. Ale może właśnie dlatego najlepiej jest zacząć od najmłodszych lat oswajać dziecko z czymś, co stanowi naturalny etap… życia.
Pierwszą taką rozmowę odbyłam z moją starszą córeczką w ostatni weekend. Spacerowaliśmy późnym popołudniem po Naszym Ulubionym Lesie, dzieciaki biegały wkoło nas, cudnie zachodziło październikowe słońce. Następnego dnia zaplanowaliśmy odwiedzenie grobów i w związku z tym naszła mnie myśl, aby porozmawiać o tym z Wercią. Z prostego powodu – lubię, kiedy moje dzieci wiedzą, co się wokół nich dzieje, kiedy uczestniczą w różnych wydarzeniach w sposób świadomy. Lubię, kiedy same dociekają i zasypują mnie pytaniami, niezmordowanie drążą, aż do zaspokojenia. Kocham, gdy nie zadowalają się głupimi odpowiedziami dorosłych, sądzących, że są mądrzejsi od moich czy jakichkolwiek innych dzieci.
Rozmowa miała dość wzruszający przebieg (starsza jest bardzo wrażliwa!), gdyż oczywiście szybko zaczęłyśmy mówić o naszym własnym przemijaniu. Szybko z tej lekcji o śmierci zrobiła się lekcja o miłości. Opowiadałam Weronice, że mamusia i tatuś nigdy tak naprawdę od niej nie odejdą, że „umarnięcie” sprawi tylko, iż już zawsze będziemy przy niej, tuż obok. Będziemy sie nią opiekować nadal, tylko inaczej. Kochane osoby nie umierają, nie odchodzą. Są przy nas tym bardziej, możemy poczuć ich obecność w ciepłym podmuchu wiatru, w mocniejszym uderzeniu serca. Mieszkają w nas i kiedyś się z nimi połączymy już na zawsze. Zaskoczyło mnie, że moja mała dziewczynka tak jasno zrozumiała i wyobraziła sobie pustkę po mnie lub po Tacie. Stała sie bardzo przestraszona, wręcz przerażona. Wyjaśniłam jej, że taką pustkę trzeba wypełniać miłością, wspomnieniami i pewnością, że ukochana osoba jest obok – już na zawsze. Miłość jest ponad śmiercią i nie kończy się wraz z nią. Wręcz przeciwnie:
To wszystko, co dany człowiek zbudował w nas, wniósł w nasze życie, będzie w nas obecne każdego dnia. Śmierć nikogo bowiem nie zabiera, tylko unieśmiertelnia. Czyż taka wiara nie łagodzi niczym najlepszy balsam?!
Od tamtego jesiennego spaceru co jakiś czas wracamy do tematu umierania. Odpowiadam i tłumaczę wtedy mojemu dziecku nadal wszystko spokojnie i z konsekwentną pewnością i wiarą w to, o czym mówię. Weronika, jak widzę, przejęła ode mnie ten spokój – i o to mi chodziło: aby w dziewczynkach zacząć oswajać temat śmierci. Aby niszczyć w nich każdy strach – przed życiem, umieraniem. Aby budować w nich miłość silną jak skała, która oprze się największym życiowym burzom. Ale także ze zwykłego szacunku do dzieci, które oczekują, by traktować je poważnie i adekwatnie do ich niezwykłej wyobraźni i inteligencji.
Nie boję się rozmawiać z moimi dziećmi o śmierci. Bałabym się, gdybym tego nie robiła, a tym samym zaszczepiała oraz pogłębiała w nich ten wszechogarniający, a niepotrzebny i błędny, lęk przed przemijaniem. Mówię dziewczynkom: nie ma przemijania, jest wieczność. I nie wchodzę od razu na religię. Wchodzę na miłość. Rozmowa o śmierci to rozmowa o miłości.
Na koniec cudownie nam się przysłuży wiersz jednego z moich ulubionych poetów, ks. Jana Twardowskiego:
Z PLISZKĄ SIWĄ
Śmierć miłości potrzebna
jak sól ją utrwala
ukochani umarli są z nami już blisko
w śnie na palcach podchodzą
czytamy ich listy
dopiero po rozstaniu pamięta się wszystko
jak pachniał orzech suszona lawenda
jak wujek kochał ciotkę w pamiętniku
bawił dowcip o kuchni z widokiem na cmentarz
spotkanie we dwoje nad wodą zieloną
w milczeniu to jest wtedy gdy wstydzi się słowo
z pliszką siwą co podgląda na wysokich nóżkach
nad Narwią zwą ja starą panną młodą
Boga się nie udowadnia
Boga się poznaje
po tym że serce pęka i świat nie ustaje
choćby wieś na której można pokochać króliki
życie miłość umniejsza znieważa odbiera
śmierć ocala na zawsze i teraz
Jan Twardowski, Zaufałem drodze. Wiersze zebrane 1932 – 2006, Warszawa 2007.
Leave A Reply