Zanim odkryliśmy Teneryfę, miałam na temat Wysp Kanaryjskich bardzo niesprawiedliwe, zupełnie teraz nie wiem skąd zaczerpnięte, zdanie. Teneryfa kojarzyła mi się z wakacjami a’la rozrywkowa Ibiza. Dlatego też, gdy pod koniec października podjęliśmy baaardzo spontaniczną decyzję o wyjeździe „za słońcem” i padła propozycja Wysp Kanaryjskich, ja zareagowałam sceptycznie. Jednak mój brzuch był akurat zamieszkały przez pięciomiesięczną lokatorkę i w związku z tym wszystkie egzotyczne destynacje odpadały. Postanowiłam zapoznać się więc z tym, co ów hiszpański raj ma do zaoferowania tak wymagającym turystom, jak my.
I cóż? Kanary istotnie wydawały się odpowiednim miejscem na jesienną podróż młodej ciężarówki. Jednak dopiero wylądowawszy na lotnisku Reina Sofia ostatecznie zmieniłam swoje zdanie na temat Teneryfy i zakochałam się w Wyspach. Przeczytajcie, dlaczego. Oto 5 głównych powodów, dla których warto lecieć na Teneryfę.
1. EL TEIDE
Niekwestionowana wizytówka Teneryfy. Choć sława nie zawsze idzie w parze z realną atrakcyjnością, to jednak w tym wypadku wszystko się zgadza. Kto nie widział El Teide będąc na Teneryfie (poważnie, są tacy!), ten tak na prawdę tam nie był! Koniec, kropka!!!
El Teide to najwyższy (3717 m n. p. m. ) szczyt Wysp Kanaryjskich i całej Hiszpanii, a także trzeci pod względem wysokości wulkan na świecie. Jego majestatyczny, ośnieżony szczyt widać z każdego miejsca na Teneryfie. Guanczowie, rdzenna ludność kanaryjska, nadali temu fascynującemu królowi wyspy miano Diabelskiej Góry, co wyraża respekt, jakim darzono El Teide.
Wulkan znalazł się oczywiście na pierwszym miejscu naszej trip listy. Wierzcie lub nie, ale cały park El Teide absolutnie rzucił mnie na kolana. Do tamtej pory o atrakcyjności podróży stanowiła dla mnie mnogość zabytków. Na Teneryfie, właśnie dzięki wulkanowi i całemu parkowi El Teide, przekonałam się, że jestem podatna w równym stopniu na piękno i niezwykłość krajobrazu. A ten był absolutnie fantastyczny, niezwykły, zachwycający. Niektórzy, mówiąc o tym miejscu, zwracają uwagę na jego nieubłaganą księżycową surowość. W mojej pamięci zapisała się natomiast bajeczna sceneria z różnokolorowymi formacjami skalnymi, baśniowymi pagórkami i endemicznymi skarbami flory. Cały Park El Teide to jedno z najpiękniejszych i najbardziej niesamowitych miejsc, jakie widziałam.
Niestety nie znajdziecie tutaj żadnych dodatkowych praktycznych wskazówek odnośnie zdobycia wulkanu, choć ostatecznie przecież nie o tym jest ten post. Nie planowaliśmy dostać się na sam szczyt ze względu na brzuchol :-). Prawie cztery tysiące metrów n. p. m. to zbyt wysoko dla kobiet w ciąży, małych dzieci czy osób chorych. Nasze zwiedzanie parku zakończyło się zatem na wysokości 2 000 m n. p. m., gdzie zatrzymują się auta i skąd startują piesze szlaki do kolejki i na sam szczyt. Krajobraz nęcił i kusił, jednak i sam pobyt w parku dostarczył nam niezapomnianych wrażeń.
Podczas wjazdu „kąpaliśmy się” w chmurach. O co chodzi? Jadąc samochodem zobaczyliśmy przed sobą olbrzymią mgłę. Zbliżywszy się, stwierdziliśmy, że to nie mgła, lecz chmury. Odbyliśmy więc kąpiel w chmurach. Po jakimś czasie wyjechaliśmy ponownie na oświetloną słońcem przestrzeń, a za nami i przed nami rozpościerały się zachwycające pierzyny chmur. Inny świat!
Chcieliśmy zabrać z parku jakąś pamiątkę. Lubimy mieć w domu dziwadła, więc oczywiście wpadliśmy na genialny pomysł, aby nazbierać skał spod wulkanu. Mój małżonek, nieco przytłoczony tym, że tyle go omija, poszedł na całość i wrzucił do naszej wypożyczonej polóweczki dwa spore okazy. Jeszcze bardziej genialne jednak było to, że potem, przed odlotem, zapakowaliśmy wszystkie te skarby… gdzie? no gdzie? Ha! Do bagażu podręcznego. I jakimś cudem nie wpuszczono nas z tym na pokład samolotu… Hmm… Na naszych oczach celnicy wyrzucili wszystkie kanaryjskie skarby do kosza!
2. Niezapomniany klimat
Uderzył nas niemal natychmiast w chwili zetknięcia z Teneryfą. Sama do końca nie potrafię sprecyzować, co to oznacza. Może chodzi o zapach i powiew wiatru znad oceanu? Może o swoistą egzotykę i wyjątkowość wyspy. A może o gwiazdy i wschody słońca nad kanaryjskim niebem. To nieokreślone, niewypowiedziane, zapierające dech w piersiach i wywołujące w sercu promyczek coś zamyka się po prostu w słowie KLIMAT.
3. MASCA
Kolejna atrakcja turystyczna, przeznaczona dla tych nieco bardziej wymagających zwiedzających. Jedno z najpiękniejszych miejsc na wyspie, malowniczo położone w górach Teno, pośród wzniesień i szczytów, po zachodniej stronie Teneryfy.
Już sama podróż do tej małej wioski dostarcza niemało emocji. Droga, wybudowana dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku, wije się widowiskowo pośród stromych zboczy, raz po raz prowokując te niewzruszone górskie matrony swą brawurą i swawolą. One jednak, wiekowe i szacowne, dobrodusznie nie ulegają zuchwałym zaczepkom dzieła ludzkich rąk, pozwalając złaknionym oczom i zmysłom zachwycić się swym pięknem… I tylko dzięki tej łaskawości docieramy bezpiecznie do wąwozu i wioski o tej samej nazwie.
A teraz, dla podkreślenia, jeszcze raz o trasie dojazdowej do wąwozu. Droga ta poziomem trudności dystansuje górskie odcinki samochodowe Krety, Chorwacji czy nawet niedalekiego parku El Teide. Podróżując wypożyczonym autem z żądnym przygód mężem za kółkiem – odlot gwarantowany. Jeżeli przylecieliście na Teneryfę nie tylko w celach czysto urlopowych (czytaj: nie po to, aby leżakować nad hotelowym basenem), hęhę, polecam, ach polecam wypad do Masci! Po takim katharsis na długo poczujecie się oczyszczeni. Jeśli dodam, iż wraz z tym oczyszczeniem w pakiecie zachłyśniecie się zapierającą dech scenerią, to bez wątpienia Was przekonałam. Chyba że akurat podróżujecie z lokatorem w brzuszku i czujecie się bardziej odpowiedzialnymi przyszłymi matkami, niż ja…
Jedyne, czego żałuję w tej wyprawie, to nieodbyty trekking po wąwozie. Szlak jest ponoć przepiękny, lecz nie należy do łatwych ( czytaj: trzeba ubrać dobre buty; sandałeczki i szpileczki, w których niektóre piękne turystki spacerują, nie nadają się!). Odpuściliśmy go sobie. Rozsądnie przemyśleliśmy sobie czas, jaki nam pozostał do zachodu słońca (był 2. listopada, a Teneryfa, o czym się ze zdumieniem przekonałam, podlega takim samym prawom przyrodniczo – astronomicznym, jak Polska). Zestawiliśmy to z moimi możliwościami kondycyjnymi, które w ciąży zmalały. Żal. To druga rzez, jaka ominęła nas podczas pobytu na wyspie.
4. Sangria, ryby i banany
O ile kuchnia kanaryjska nie może konkurować z francuską czy nawet grecką, to jednak kilka jej smaczków nie ma sobie równych nigdzie indziej. Ryb co prawda nie próbowałam w każdej części świata (wszystko przede mną), stąd być może nie powinnam tak zawyżać swojej oceny. Jednak skoro do dziś pamiętam smak pysznej dorady, soli czy miecznika, a jestem ambitną fisz – amatorką, to prawdopodobnie mam rację w tej kwestii: na Teneryfie po prostu trzeba skosztować ryb i owoców morza. Świeżutkie, doskonale przyrządzane, różnorodne. Palce lizać.
Teneryfa to zagłębie bananów. Nie są one jednak eksportowane do innych krajów, ponieważ nie spełniają – hahaha! – unijnych norm ( ich długość nie przekracza 15 cm oraz są zbyt krzywe – sic!). I cóż, że uważa się je za najsmaczniejsze na świecie…
Nie mogłabym zapomnieć o bardzo dobrych kanaryjskich winach. W upalne popołudnia i wieczory doskonale smakuje zimna, rozkosznie słodziutka sangria. Hmmm, z wiadomych przyczyn nie było mi dane doznać tych rozkoszy na wyjeździe. Skusiłam się jedynie na kilka łyczków … i zakochałam! Ponoć zakazany owoc smakuje najlepiej.
Z powodu mojej brzuszkowej abstynencji sporo alkoholi przywieźliśmy do kraju ze sobą. Spróbowałam ich zatem dopiero po ponad roku od naszej podróży. Szczególnie polecam dostępny na całej wyspie likier bananowy Cobana, który zaskakuje słodyczą dojrzałego banana połączoną z lekko ostrą nutką.
5. LA OROTAVA, CANDELARIA, ICOD DE LOS VINOS
Miasta te położone są na zielonej północy Teneryfy. Każde z nich jest inne, każde bardzo klimatyczne.
Candelaria leży na wschodnim wybrzeżu, na drodze na północ wyspy. Stanowi ważne centrum religijne, gdyż znajduje się tu bazylika Matki Bożej Patronki Wysp Kanaryjskich. Podziwiany na tle błękitnego oceanu kościół robi duże wrażenie. Na przeciwko sanktuarium stoi 9 wysokich rzeźb w brązie przedstawiających dziewięciu ostatnich władców Guanczów. Mijając bazylikę i spacerując dalej wzdłuż oceanu, natrafiamy na jaskinię Achbinico lub św. Blasa, w której Guanczowie ustawili znalezioną w morzu figurkę Matki Boskiej. Figurka ta obecnie przechowywana jest w sanktuarium.
Kierując się wyżej na północ wyspy mijamy stolicę Teneryfy i zakręcamy w lewo. Po środku północnego wybrzeża leży kolejne ciekawe miasto. La Orotava to raj dla tych, którzy lubią nieśpiesznie spacerować wąskimi uliczkami zatopionymi w pięknej architekturze kamienic i domków, odkrywając za każdym zakrętem jakiś ciekawy szczegół, chłonąc klimat danego miejsca. O dawnej świetności tego miasta świadczą doskonale odrestaurowane budynki z XVII i XVIII wieku – przykładem tego może być budynek „Liceo de Taoro” i „Casa de los balcones”. Na miejscu możecie zaopatrzyć się w wyśmienite miejscowe specjały :pasty, konfitury, miody, wina, likiery i nie tylko.
25 km na zachód od La Orotavy leży Icod de Los Vinos, miejscowość słynna ze względu na rosnące tam pewne stare i niezwykłe drzewo. Drago Millenario (drzewo smocze) to botaniczny pomnik przyrody o bardzo poplątanej korze, wysokości ok. 15 metrów i średnicy 6 metrów. Sok z drzewa nazywany smoczą krwią, ponieważ po kontakcie z powietrzem zmienia kolor na czerwony. Przez lata używano go do przygotowywania lekarstw. Drzewo to zaliczane jest do dracen i liczy, wbrew swojej nazwie, „jedynie” około 300 lat. Jako atrakcja turystyczna przyciąga do miasteczka tłumy, natomiast my mieliśmy na ten temat całkiem odmienne zdanie. Samo drzewo rzeczywiście robi wrażenie. Jednak oglądanie go przypomina według nas przyglądanie się pocztówce z jego zdjęciem. Dojście do drzewa jest uniemożliwione. Turyści zatrzymują się na wyznaczonym tarasie, skąd Drago jest widoczne z odległości około 30 m. Niewielka powierzchnia tarasu oraz duża ilość zwiedzających warunkują to, że odchodzimy stamtąd szybko, nie zaspokoiwszy naszej ciekawości i zmysłów. Jednym słowem, Drago Millenario rozczarowuje.
Za to sama miejscowość mile nas zaskoczyła. Urzekła swoim spokojem i atmosferą. Zjedliśmy tam bardzo dobry obiad w małej klimatycznej restauracyjce.
Dzięki tym miasteczkom na północy poznajemy zupełnie inny obraz Teneryfy, daleki i odmienny od przeludnionych i suchych plaż południa. Ta rozmaitość sprawia, że wyspa zyskuje na wartości.
Teneryfa na jesień i zimę?
Zdecydowanie tak! Latem wybrałabym inne kierunki, właśnie po to, aby Wyspy Kanaryjskie zostawić sobie na zimne polskie miesiące, kiedy brakuje nam słońca. Teneryfka okazuje się wtedy fantastycznym pomysłem i z pewnością Was nie rozczaruje.
Leave A Reply